Obudziłam się rano ze strasznym bólem głowy. Gerard leżał koło mnie i tak słodko spał. Potrząsnęłam nim lekko jednak po chwili zdecydowałam, że lepiej go nie budzić. Wstałam więc i wyszłam do kuchni. Natknęłam się na leżących w przedpokoju Shelly i Franka. Zaśmiałam się na ich widok i wzięłam się za smażenie naleśników. Zmiksowałam wszystkie składniki w misce i zaczęłam powoli wylewać masę na patelnię. Uśmiechnęłam się sama do siebie i przymknęłam oczy pod wpływem zapachu naleśników.
W jednym momencie poczułam na
sobie czyjś dotyk. Ktoś podszedł do mnie od tyłu i zakrył mi oczy dłońmi.
- Zgadnij kto to. – usłyszałam
cichy, melodyjny głos. Od razu wiedziałam, kim jest jego właściciel.
- Gerard? Cześć.. – szepnęłam i
przysiadłam na bufecie. Chłopak objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
Spojrzałam w jego oczy. Ten pocałował mnie. Z początku robił to delikatnie,
później jednak znacznie pogłębił pocałunek. Nie pozostawałam mu dłużna i
odwzajemniałam jego pieszczoty coraz zachłanniej. Ten musnął kilkakrotnie moją
szyję i ramię. Po chwili zorientowałam się, że.. Zaczęło się palić. Wrzasnęłam
i gwałtownie odsunęłam się od płonącej patelni. Gerard otworzył szerzej oczy i
ostrożnie cofnął się do tyłu. Usłyszałam czyjeś kroki. Tak, to była Beatrice.
- Eee.. Nie powinniście może
tego zgasić? – spytała, patrząc na rozprzestrzeniający się ogień. Wyjęłam
telefon z kieszeni i.. Zaczęłam się śmiać. Cała sytuacja po prostu mnie
rozbawiła. Dziewczyna rzuciła mi piorunujące spojrzenie. Bez względu na wiek
była bardzo dojrzała i nie potrafiła zignorować zaistniałej sytuacji. Po chwili
w kuchni pojawili się Shelly i Frank, widocznie zbudzeni zapachem spalenizny.
- Co wyście odwalili?! –
wrzasnęła dziewczyna i spojrzała na nas pytająco.
- No.. No całowaliśmy się i
naleśniki się spaliły. – wyjąkałam głupio się szczerząc.
- Aha, świetnie. Znalazłaś sobie powód do śmiechu.
Zadzwońcie do cholery po straż! – syknęła.
Kręciłam się spanikowana po pokoju i patrzyłam, jak ogień
się rozprzestrzenia. Nie chcąc dłużej czekać wzięłam gaśnicę i zaczęłam gasić
kuchenkę. Odsunęłam się na bezpieczną odległość. Po dwudziestu minutach walki ognia
już nie było. Beatrice pobiegła do łazienki, gdzie spał nieświadomy niczego
Mikey. Chłopak wyszedł z wanny i udał się do kuchni. Przewrócił oczyma i
położył się na kanapie w salonie. Beatrice podeszła do niego, a ten zdenerwował
się tylko. Warknął na dziewczynę i wstał z łóżka. Zaczął nerwowo kręcić się po
kuchni. Wyszedł z domu.
Minęła godzina. Dwie. Trzy. Minął cały dzień, a jego nie
było. Nie powiem, miło go spędziliśmy. Ray
siedział w domu, Misha z Nathanem, Mikey zniknął, a Beatrice niepotrzebnie się
zamartwiała. A ja z Gerardem, Frankiem i Shelly świetnie się bawiłam i miałam
wszystko gdzieś.
Była dwudziesta. Beatrice wpatrywała się niewidocznie w
telewizor. Usiadłam obok niej.
- Beatrice, co się dzieje? – spytałam, patrząc na
dziewczynę. Ta kiwnęła głową wskazując na telewizor. Zaczęła płakać, a ja
patrzyłam w ekran. Po chwili moim oczom ukazał się straszny widok. Zamarłam. Na
ekranie migotały światła karetek, a dziennikarka wypowiedziała kilka słów,
które zmroziły mi krew w żyłach.
„Mikey Way został
postrzelony. Gitarzysta zespołu My Chemical Romance może umrzeć. Chłopak został
znaleziony niedaleko klubu River Rock. Ma rany w ręce i brzuchu.”
- Gerard.. – szepnęłam, po czym podeszłam do chłopaka. Byłam
blada, ledwo trzymałam się na nogach, a po chwili zorientowałam się, że oczy
mam czerwone od łez. Ten machnął tylko ręką i pokręcił głową. Beatrice rzuciła
mu oburzone spojrzenie.
- Jedziemy tam! Wyłączcie telewizor, musimy jechać do
Mikey’ego! – wykrzyknęła spanikowana po czym podbiegła do mnie i przytuliła
głowę do mojego ramienia, szlochając.
- Spokojnie, Beatrice, no już. – szepnęłam, gładząc ją po
włosach. Musnęłam jej czoło i objęłam ją lekko. Frank i Gerard niechętnie wyszli
za nami. Zostawiłam otwarte okna, bałagan, jednak nie to się teraz liczyło.
Weszłam do samochodu, reszta wsiadła
zaraz za mną.
- Zapnijcie pasy. – mruknęłam, po czym włożyłam kluczyk do
stacyjki. Nacisnęłam sprzęgło, przekręciłam kluczyk i ruszyłam. Nie byłam
najlepszym kierowcą – samochód skręcał na boki, słychać było pisk opon. Po
dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Wysiadłam z samochodu, zatrzasnęłam
drzwi i wbiegłam do szpitala, a za mną Gee, Frankie, Shelly i Beatrice. Jakaś
pielęgniarka próbowała nas zatrzymać. Chłopcy schowali się za rogiem, a my
podeszłyśmy do niej.
- Gdzie leży Mikey Way? – spytała Shelly patrząc na kobietę
ze złością. Ta tylko przewróciła oczami.
- Kolejne napalone fanki.. Wezwij ochronę, Dave. – mruknęła
do stojącego obok mężczyzny.
- Nie, to nie tak! My nie jesteśmy fankami. Ej, chodźcie! –
krzyknęłam do Gerarda i Franka. Pielęgniarka otworzyła szeroko usta i rzuciła
się na Frankiego.
- Spokojnie! Czy pani nie rozumie, że nasz przyjaciel został
postrzelony? On może umrzeć, niech pani nas tam puści. – powiedziała
zdenerwowana Shelly i odepchnęła kobietę na bok. Ta obruszona pomaszerowała do
swojego gabinetu. Wbiegłam do sali, gdzie leżał Mikey. Wszyscy usiedliśmy przy
jego łóżku. Ja na brzegu łóżka, Gee i Frankie pod ścianą, Shelly na jakimś
krześle a Beatrice na parapecie. Wpatrywałam się w chłopaka sucho, czując, jak
po moich policzkach płyną kolejne łzy.
Minęły.. Nie wiem, może trzy, cztery godziny? Cały czas
siedzieliśmy w sali, w milczeniu. Ta cisza mnie zabijała. W jednym momencie
zauważyłam, jak Mikey poruszył ręką. Jego dłoń zadrżała. Zaczął oddychać.
Wypowiedziałam cicho imię chłopaka, a wszyscy zerwali się na równe nogi.
- Ciszej.. Nie chcę zamieszania. Mikey..? – spytałam
chłopaka, gładząc go po dłoni. – Mikeeeeey?
Ten znów drgnął i uchylił z trudem jedno oko, później
drugie. Patrzył mi w oczy.
- Jestem w niebie? – spytał, przecierając oczy.
- Nie, Skarbie.. – wymsknęło mi się. – Jesteś w szpitalu.
Zostałeś postrzelony i leżysz w sali. Pamiętasz mnie? Jestem Daisy, a to jest
Gerard, Shelly, Frank i.. – nie zdążyłam dokończyć.
- Tak, pamiętam.. – powiedział smutno. Podciągnął się lekko
na łóżku i złapał się za brzuch. – Czy mogę na chwilę zostać sam z Daisy? –
spytał innych. Wmurowało mnie, jednak nie dałam tego po sobie pokazać. Wszyscy
wyszli, a Gerard rzucił bratu nienawistne spojrzenie.
- Biedaczku.. Leżysz w szpitalu, jesteś w złym stanie, a ten
się na tobie wyżywa. Co za brat. – mruknęłam, jednak ten uciszył mnie
zdecydowanym gestem. Położył palec na moich wargach.
- Daisy, przybliż się. – szepnął. Brzmiało to surowo, jakby
rozkaz. Ujął moją twarz w obie dłonie, a jego usta odszukały moje z
żarliwością, której niedaleko było do brutalności. Wyczułam, że rozgniewał się
kiedy natrafił na mój bierny opór. Jedną dłoń przesunął mi na kark i wplótłszy
palce w moje włosy, zacisnął je tuż przy skórze, a drugą schwycił mnie mocno za
ramię, aż na moment straciłam równowagę. Przyciągnął mnie do siebie. Dłoń z
ramienia przesunęła się ku nadgarstkowi szarpnięciem zmusiła mnie, żebym objęła
go za szyję. Cały ten czas zapamiętale mnie całował, próbując wykrzesać ze mnie
choć odrobinę entuzjazmu. Zyskawszy pewność, że się nie odsunę puścił mój
nadgarstek i uwolnioną ręką zawędrował w okolice mojej talii, gdzie rozogniona
dłoń odnalazła w plecach zagłębienie na linii bioder. Jego usta oderwały się od
moich. Wpierw przeniósł się na skraj mojego policzka a potem podążył w dół
szyi. Wyplątane z włosów palce sięgnęły mój drugi nadgarstek, żebym przytuliła
go obiema rękami. Kiedy trzymał mnie już oburącz w pasie jego wargi znalazły
się koło mojej skroni. Gniew rozlał się po mnie z taką siłą, jakbym dopiero co
dostała w twarz. Tego było za wiele – nie przestrzegał żadnych zasad! Ignorując
ból, który towarzyszył ściskaniu przez Mikey’ego moich nadgarstków, złapałam
obiema rękoma tyle jego blond włosów, ile tylko mieściło mi się w garściach, i
spróbowałam go od siebie odciągnąć. Tyle że mylnie to interpretował. Był zbyt
wytrzymały, żeby zorientować się, że chcę sprawić mu ból i tym samym
powstrzymać. Moje rozeźlenie wziął za objaw namiętności. Pomyślał, że oto w
końcu odpowiadam na jego pieszczoty. Dysząc ciężko, wpił się znowu w moje
wargi. Jeśli mój wcześniejszy przypływ gniewu rozluźnił i tak już słaby chwyt,
którym czepiałam się samokontroli, to niespodziewany odzew chłopaka na moje
domniemane podniecenie wytrącił mi ją z rąk. Mózg odłączył mi się od ciała i
ani się obejrzałam, całowałam Mikey’ego z taką samą gorliwością, jak on mnie.
Był wszędzie. Padające przez okno ostre słońce zabarwiło przestrzeń pod moimi
powiekami na czerwono i kolor ten idealnie pasował do tego, co się między nami
działo. Widziałam, słyszałam i dotykałam tylko jego. Jedyny skrawek mojego
mózgu, w którym ostały się resztki rozsądku bombardował mnie pytaniami.
Dlaczego tego nie przerywałam? Dlaczego, co gorsza, nie chciałam tego przerywać?
Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie. Patrzyłam chłopakowi głęboko w
oczy, nic nie mówiąc.
- Dlaczego.. Dlaczego to zrobiłeś? – wykrztusiłam, kiedy
wróciła mi mowa. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa przez kilka minut.
Tylko wpatrywałam się w Mikey’ego.
- Bo.. Bo Cię kocham. – szepnął, patrząc w moje oczy.
- To.. To jest absurd, nawet tak nie mów! – warknęłam, a łzy
spłynęły po moich policzkach.
- Daisy, spokojnie. Nie żartuję, jestem w tobie zakochany.
Darzę cię szczerymi uczuciami, ale Gerard.. Nie mów mu nic, dobrze? – mruknął.
Widziałam w jego oczach ból, gdy wspominał o bracie.
- O czym masz mi nie mówić? – spytał Gerard. Zamurowało
mnie. Chłopak nagle wszedł do sali wpatrując się w nas. Mrugnął nerwowo oczami,
lustrując podejrzliwie Mikey’ego.
- Bo.. Mikey mnie pocałował! – wymamrotałam, po czym do
końca się rozpłakałam. Gerard podszedł do brata i wymamrotał coś pod nosem.
Wziął z szafki wazon i rzucił nim o ścianę. Przygotowałam się na cios, jednak
chłopak ominął mnie. Teraz uświadomiłam sobie, co czuję. I do kogo.
~ Lilly, ten rozdział jest dla Ciebie. Nie zupełnie to, czego się domagałaś, jednak mam nadzieję że Ci się spodoba.
świetne opowiadanie ;*
OdpowiedzUsuńbardzo mi się spodobało ;)
DOBRA ROBOTA!
Genialne opowiadanie, czekam na kolejne rozdziały. :D
OdpowiedzUsuń