poniedziałek, 31 października 2011

Chapter five.

~ Krótko i na temat. Uważam, że ten rozdział jest beznadziejny. Starałam się, zeszło mi na nim straaaasznie dużo czasu, ale nie jestem zadowolona, wręcz przeciwnie. Mam do Was prośbę, kochani. Wiem, że do tego rozdziału nie mogę się spodziewać pozytywnych ocen, jednak chciałabym prosić, żebyście zostawiali komentarz, jak przeczytacie. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne i byłabym wdzięczna, gdybyście je tutaj zamieszczali. Od niedawna możecie komentować jako 'Anonim', więc jeśli nie posiadacie konta na bloggerze, przy dodawaniu komentarza podpiszcie się imieniem/nickiem. Wracając do rozdziału: pojawia się scena erotyczna. 



- Daisy.. Daisy, odezwij się.. – szepnąłem, patrząc na moją ukochaną czerwonymi od płaczu oczami. Świetnie, mogła się więcej nie obudzić. Złapałem ją za rękę i potrząsnąłem nią lekko, nic to jednak nie dało. Obok łóżka migał jakiś ekranik, a ona była taka blada i zimna, podłączona do jakiś szpitalnych kabelków. Zadrżałem, gdy do pokoju wszedł lekarz. Usiadł na brzegu łózka i podał mi kartkę z badaniami. Przejechałem po niej palcem i bez słowa przeczytałem wszystko, co było na niej napisane. Co jakiś czas pomrukiwałem coś pod nosem, czytając diagnozę. Doktor zaczął mi wszystko tłumaczyć.
- Pańska żona.. – powiedział lekarz, jednak przerwałem mu.
- Dziewczyna. – dokończyłem, a ten machnął tylko ręką.
- Pani Fosher jest w kiepskim stanie.. Ma problemy z używkami, jak i psychiką. Podejrzewam, że będzie potrzebowała specjalnej terapii. – powiedział. Wmurowało mnie. 
- Ale.. Pan nie może mi jej zabrać. Ona ze mną jest. Ona mnie pilnuje, ona mnie kocha, i ona ma ze mną być!  – wrzasnąłem na lekarza. Ten tylko pokręcił głową rozdrażniony i wyszedł z pokoju. W tej chwili przypomniałem sobie o Jennifer, Franku, Shelly.. Wykręciłem kilka numerów i przekazałem to, co miałem do przekazania. Jenn pojechała pod szpital, tam właśnie miała spotkać się z Shelly. A teraz zostałem sam przy nieprzytomnej ukochanej. Tak, może jeszcze spróbuję ją obudzić magicznym pocałunkiem. 

***

- Nigdzie nie jadę, Shelly! Nie obchodzi mnie to, co Daisy ze sobą zrobiła, bo to że się zaćpała to codzienność. Szkoda tylko, że to grozi życiu własnego dziecka. Ma wspaniałego faceta, spodziewa się maleństwa.. Niech ona chociaż raz spojrzy na świat optymistycznie! Czy ona nie może rzucić tego świństwa?! Nie może przestać brać, pić, imprezować i wziąć się wreszcie ogarnąć, docenić to co ma i stworzyć szczęśliwą rodzinę?! Całe życie przed nią! Może być najszczęśliwszą kobietą pod słońcem! Ma rodzinę, przyjaciół, jest piękna, ma wszystko czego jej trzeba, a marnuje się w taki sposób! Nienawidzę jej za to! Wielu ludzi oddałoby życie żeby znaleźć się na jej miejscu, a ta ma to gdzieś! –Shelly otworzyła szeroko oczy w osłupieniu. Dziewczyna zamrugała nerwowo i rozłożyła ręce, nie odwracając ode mnie wzroku. 
- Jak wolisz, Beatrice.. Rozumiem cię doskonale, ale ją trzeba teraz wspierać i pocieszać, a nie tępić. Ja też chcę, żeby ona była szczęśliwa, ale sama sobie nie poradzi. Musimy jej pomóc, kochanie.. – powiedziała, ponownie rozkładając ręce. Byłam wściekła na Daisy. Szczerze zazdrościłam jej wszystkiego, a ta marnowała to, co było jej dane. Sama chętnie bym się z nią zamieniła na życie.
- Twoja decyzja.. Sądzę, że ona by ci pomogła jakbyś ty była w podobnej sytuacji. Powiem ci tylko że jesteś fałszywa. Cholernie fałszywa. Nie można cię nazwać prawdziwą przyjaciółką, kiedy ty po prostu olewasz to, że ona tak po prostu z tego nie wyjdzie! Nie można od tak przestać brać, to jest nałóg. – warknęła i machnęła ręką. 
- Mogła w ogóle tego nie próbować. – powiedziałam, niby to obojętnie, aby zakończyć tę rozmowę. 

***

- Pospieszyłby się pan, jadę do chorej przyjaciółki! – Krzyknęłam na starego taksówkarza, spieszyłam się bowiem aby zobaczyć Daisy. Miałam też spotkać się z Jennifer, dziewczyną, która zadzwoniła do mnie, gdy znalazła moją przyjaciółkę na ulicy. Ba, uratowała jej życie. Nie wiem po co się z nią spotykam, ale wiem, że jestem jej winna podziękowania. Może przy okazji się z nią zaprzyjaźnię? Ale nie to mam teraz na głowie. Niby nie zrobiła nic takiego, to był jeden, głupi telefon, ale mógł ocalić Daisy. Byłam jej cholernie wdzięczna, chociaż to był tylko taki mały gest, ale wiele dla mnie znaczył. Dojechaliśmy do Healthville, szpitala, który dobrze już znałam. Była to największa w Detroit placówka tego typu. Znałam to miejsce na pamięć, już nie raz odwiedzałam tu przyjaciół. Daisy wielokrotnie, Mikey’ego, jak został postrzelony, Beatrice, kiedy miała przeszczep.. Eh, co za pechowcy. Wszyscy jesteśmy pechowi. Nasze życie jest pechowe. Los tak chciał. Los nas ukarał. Los ma na nas focha. Czemu wszystko musiało się tak zmienić? Nasze życie tak się zmieniło. A zmieniło to czterech, zwykłych facetów. Przewróciłam oczami. Niedługo to ja będę potrzebowała leczenia, z tym moim tokiem myślenia. Zobaczyłam spacerującą przed Healthville młodą, wysoką kobietę. Miała specyficzne niebieskie włosy, jednak było jej w tym kolorze do twarzy. Była ubrana w różowe rurki i jakąś białą tunikę we wzory. Miała buty na obcasach i czarną skórzaną kurtkę, która dodawała jej kreacji pazur. Do tego zestaw uzupełniła dużą ilością srebrnej biżuterii. Nie chcąc dłużej rozmyślać o jej stroju, co było w tej chwili najmniej ważne, bez chwili wahania podeszłam do niej. Zamyśliłam się, wpatrując się w jej piwne oczy, pełne tajemniczości i skrytych emocji. 
- Jennifer Mason?
- Owszem.  A ty zapewne jesteś.. Shelly Rain, tak? – spytała pogodnie i wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Przywitałam się szybko odwzajemniając z przymusem uśmiech, który pojawił się na jej twarzy. Nie chciałam dłużej stać pod szpitalem, obie spotkałyśmy się tu żeby omówić sytuację i odwiedzić Daisy. Tak więc weszłyśmy do środka, skierowałyśmy się pod jej salę i zobaczyłyśmy Mikey’ego, siedzącego nad jej łóżkiem. Było mi go szkoda. Straszliwie. Młodszy Way siedział nad łóżkiem mojej przyjaciółki, cały blady i zapłakany. Sama niemal się nie rozpłakałam na ten widok. Zależało mi na Daisy, choć robiła głupstwa to zawsze byłam po jej stronie i potrafiłam jej wybaczyć. Zawsze próbowałam ją przekonać do odwyku, chciałam ją zmienić, chciałam, żeby po prostu była szczęśliwa. Ale ona nie reagowała. Nie chciała niczego zmieniać, tylko tonęła w nawykach. Potrząsnęłam głową aby uwolnić się od złych myśli. Podeszłam do niebieskogłowej i uniosłam wzrok, aby spojrzeć jej w twarz.
- Jenn, chciałabym Ci podziękować za uratowanie życie Daisy. Ona jest dla mnie naprawdę ważna. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Naprawdę, Jenn, jesteś bohaterką.. – szepnęłam, a w oczach stanęły mi łzy. Dziewczyna bez słowa mnie przytuliła i pogłaskała po głowie. Czułam się jak w ciepłym, matczynym uścisku, który zawsze sprawiał, że się uśmiechałam. Tym razem to tak nie zadziałało, jednak cieszyła mnie wiadomość, że jest ktoś, kto cierpi razem ze mną i mnie wspiera. 

***

- Następny! – zawołałem, odwołując poprzedniego kandydata do wyjścia. 
Casting ciągnął się w nieskończoność. Siedziałem z Nathanem w loży i oglądałem występy kolejnych chłopaków. Spojrzałem na czarnowłosego chłopaka na scenie.
- Proszę. – powiedziałem.
- Nazywam się David Levittoux, mam 19.. 
- Zaczynaj! – przerwałem chłopakowi. Zabłysnęły światła reflektorów. Chłopak według mojego polecenia zaczął grać jakiś popisowy numer zespołu Slayer. Po skończonym występie odszedł od perkusji, wyszczerzył się i spojrzał na nas, oczekując pochwały.
- My Chemical Romance tworzy rock, a ty nam grasz Slayera.. Dziękujemy.  – zawołał Nathan.  Do sali wszedł niewysoki chłopak, blondyn z grzywką nachodzącą na twarz. Miał bródkę i niebieskawe oczy. Ukłonił się, nie przedstawił się nawet tylko chwycił za pałeczki i zasiadł do perkusji. Zagrał jedną z naszych piosenek i mogę śmiało powiedzieć, że zrobił to świetnie. Wstałem i pogratulowałem mu.
- Jesteś świetny! Jak się nazywasz, chłopcze? – spytałem i poprosiłem go, aby podszedł do mnie. Zgodnie z poleceniem ustawił się przy loży.
- Bob Bryar. – uśmiechnął się i uniósł brew.
- Witaj w zespole, Bob! – zawołał Nathan i uścisnął dłoń chłopaka. – Nazywam się Nathan Johnson, jestem wokalistą zespołu HIM i najlepszym przyjacielem Franka. – w tym momencie wskazał na mnie. – Od dzisiaj oficjalnie jesteś perkusistą My Chemical Romance. Frank wszystko ci opowie. – powiedział i wyszedł  pomieszczenia. Zostałem sam z Bobem. Uśmiechnąłem się.
- Więc tak. Nazywam się Frank Iero i jestem gitarzystą rytmicznym MCR.  Przy najbliższej okazji zapoznam cię z chłopakami i grupą naszych przyjaciółek. A teraz chodźmy gdzieś. Co ty na to?

*** 

- Gerard, czemu mnie okłamałeś? - spytałam ze smutkiem.
- Beatrice, ile razy mam to powtarzać? Kocham cię. Nie kłamię, jak mam ci to udowodnić? - odpowiedział.
- Kiedyś będziesz się z tego śmiać. Spójrz na mnie.
- Tak, widzę, że jesteś piękna. - rzekł z uśmiechem.
- Nie jest mi do śmiechu. Gerard, Ty zasługujesz na kogoś lepszego, a ja jestem zakochana w Mikey'm. Przerasta mnie cała sytuacja z Daisy i w ogóle. Spodziewacie się dziecka.
- Em, nie. Ona i Mikey. Fakt, to moje dziecko, ale on chce zostać jego ojcem. A ja niekoniecznie. Nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Ciekawe, jak je wychowają? Nie chcę nawet myśleć, co z tego wyrośnie.
- Skończ. Nie odbiegaj od tematu.
- Jak mam ci udowodnić, że cię kocham? - powtórzył pytanie, unosząc brew.
- Zrób coś.. Spraw, żebym zapomniała o Mikey'm. Zróbmy coś wyjątkowego. Oczaruj mnie. - szepnęłam, podchodząc do niego. Spojrzałam w jego oczy. Najchętniej rzuciłabym się teraz na niego, jednak bałam się jego reakcji. Stałam przed Gerardem w bezruchu. Dzieliły nas milimetry. Podniosłam rękę i odgarnęłam z czoła chłopaka kosmyki czerwonych włosów. Ujęłam jego twarz w dłoniach, zamknęłam oczy.. I już po chwili go całowałam. Było to coś nowego, nowe doświadczenie, którego nie chciałam przerywać. Oparłam się o ścianę. Każdy jego gest odwzajemniałam z coraz większą namiętnością. Chłopak brutalnie przyciągnął mnie do siebie. Gee przeniósł się z pocałunkami na moją szyję i dekolt. Z początku byłam temu przeciwna, chciałam się wyrwać, chciałam dać mu do zrozumienia, że zbyt daleko się posunął. Powinnam odepchnąć go od siebie i dać go w twarz. Mam do siebie szacunek, tym razem jednak nie miałam chęci tego przerywać. Byłam bezbronna. Jednak ja, zamiast go powstrzymać coraz bardziej ulegałam jego pocałunkom. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, wiedziałam, że mogę żałować, że to może ciągnąć za sobą konsekwencje, jednak im lepiej było mi wiadomo, że robię coś zakazanego, tym bardziej mnie to kusiło. Zawędrowałam dłońmi na kark chłopaka, a później zaczęłam schodzić nimi coraz niżej. Zaczęłam nieporadnie rozpinać jego koszulę, a gdy już tego dokonałam, gwałtownie przyciągnęłam go do siebie. Dłonią przejechałam po jego ciepłym, muskularnym torsie. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł na łóżko do sypialni. Dalej składał namiętne pocałunki na mojej szyi i dekolcie, po czym zaczął schodzić niżej. W jednej chwili zerwał ze mnie koszulę. Był taki brutalny, namiętny. Pieścił mój brzuch i biodra, całując je. 'Zrzuciłam' go z siebie i położyłam się na nim. Tak było mi zdecydowanie łatwiej. Zaczęłam męczyć się z paskiem jego spodni. Nie minęło pięć minut, kiedy oboje byliśmy nadzy. Leżałam na łóżku, a mój oddech stopniowo przyspieszał. Gerard cały czas pieścił moje łono, piersi. Całował moje ciało, co jakiś czas przygryzając moją skórę, co przyprawiało mnie o dreszcze. Moja dłoń znów wodziła po jego torsie, druga zaś pieściła jego męskość. W jednej chwili chłopak wszedł we mnie zdecydowanym ruchem. Syknęłam. Gerard zacisnął dłonie na moich biodrach. Odchyliłam głowę do tyłu. Czułam się spełniona, nie myślałam o niczym. Byłam tylko z nim, w tej chwili byliśmy jednością. Z moich ust dało się słyszeć ciche pojękiwanie. Chłopak nie przestawał. Co jakiś czas przyspieszał swoje ruchy, sprawiając, że moje jęki stawały się coraz głośniejsze. Przez moje ciało przeszedł kolejny dreszcz podniecenia. Wygięłam się w łuk. Zarzuciłam ręce na kark Gerarda, a nogi zarzuciłam na jego biodra. Wtuliłam głowę do wgłębienia jego szyi. Co jakiś czas szeptałam jego imię. Chłopak postawił mnie na ziemi. Oparłam się o ścianę i przyciągnęłam go do siebie. Moje ciało nawiedziła fala gorąca. Oddychałam nerwowo. Gee przesuwał dłońmi po moim ciele, mrucząc mi cicho do ucha. Odpowiedziałam mu pocałunkiem w usta. Całowałam go z tym samym entuzjazmem, co wcześniej. Nie miałam wyrzutów sumienia. Byłam tylko z nim, czułam jego obecność, dotyk, nierówny oddech i bicie serca. Kochałam się z nim, było mi z tym bardzo dobrze, po raz pierwszy ktoś doprowadził mnie do takich emocji. Pierwszy raz poczułam się tak dobrze. To, co miało miejsce przed chwilą nie równało się z jakimkolwiek łóżkowym eksperymentem, który przeżyłam wcześniej z którymś z moich kochanków czy chłopaków. Pierwszy raz poczułam takie podniecenie, entuzjazm, rozkosz, coś, co sprawiło, że czułam się wspaniale. I to Gerard dał mi szansę, żeby przeżyć coś tak wspaniałego.

~ Dla Ewy, Magdy i Alicji.